czwartek, 2 lutego 2017

drugi

Znowu jestem na przysłowiowym haju, ale nadal czegoś mi brakuje. Drugiego człowieka. Kogoś, kto by ze mną BYŁ, a nie zapewnił "hej jestem tu dla Ciebie" a w najważniejszym momencie po prostu spieprzył z podkulonym ogonem. Słowa rzucane na wiatr, nic nieznaczące. Co jeszcze znaczy w tym pieprzonym, egoistycznym życiu? Czy dla kogokolwiek liczy się drugi człowiek? Czy ktokolwiek potrafi się wczuć w drugiego człowieka? W chorego człowieka?
Nie mam siły zaczynać od nowa, wiedząc że i tak się zjebie. Że i tak się spierdoli. Że nawet nie mam gdzie uciec, że nie mam nikogo kto by zrozumiał. Czuję się beznadziejnie, ciągle zmęczona, ciągle w plecy ze wszystkim. Ciągle do tyłu, ciągle zagapiona, ciągle nie tak.
Chciałabym umieć powiedzieć "pieprzcie się" i iść dalej... ale nie potrafię. Moja osobowość, moje przywiązanie, moje ślepe zaufanie do ludzi nie pozwala. I ufam po raz kolejny i po raz kolejny zostaje to zranione a ja wpadam w tą głupią pułapkę od nowa.

Po prostu chcę znaczyć coś dla kogoś.

Ale cóż, chyba taka moja rola. Kamienia przy drodze, który mijają różni ludzie i różnie się do niego odnoszą.

Nie mam siły, koniec na dziś. Chyba bardzo przeholowałam z lekami.

środa, 11 stycznia 2017

pierwszy

Czuję się wcale nie tak, jakbym brała silne leki przeciwlękowe, ale raczej jakbym codziennie rano i wieczorem łykała witaminę B1 która miałaby zagwarantować efekt placebo.
Czuję się kompletnie beznadziejnie.
Mimo faktu, że matura z matematyki poszła mi super i generalnie zdaję na ten semestr - czuję, że to za mało. Cały czas się prześladuję w myślach, ale nie jestem w stanie zabrać się do czegokolwiek konkretnego, bo jestem zbyt zmęczona. Myśleniem. Życiem. Samym oddychaniem.
Zawzięłam się na kierunek lekarski, co jeżeli się uda będzie bardzo wyczerpujące - ale wiem, że podołam. Ja nie dam rady? Ja, gnębiona od kiedy skończyłam lat 7, wysłuchująca obelg i "życzeń" jak najszybszej śmierci, ja - która przeszła w życiu więcej niż niejeden dorosły? Jasno postawiłam sobie cel i go zrealizuję. Nieważne czy w moim rodzinnym mieście czy na drugim końcu Polski.
Byleby tylko leki działały. Bo ja się łatwo nie poddam.
Okazało się także, że mam "sojusznika" w osobie, o której miałam całkowicie odmienne zdanie. W osobie, z którą się kumplowałam dwa lata temu prawie, a potem "jakoś się rozeszło". Najdziwniejsza rozmowa, która skończyła się o drugiej w nocy i czuję się po niej trochę roztrzęsiona. Ale ja pół życia jestem roztrzęsiona, więc chyba norma.
Boli mnie głowa i chce mi się spać, a jutro próbna matura z chemii, o której moja pani korepetytorka powiedziała, że jest na wariackich papierach. Sure. Nie powtórzyliśmy prawie niczego i już jebudut matura próbna? A za tydzień następna? Ja-
Dobra, nieważne. Wywaliłam to z siebie. Trzymajcie kciuki, aby pojawił się następny post. Aby miał kto pisać.

wtorek, 3 stycznia 2017

dzień dobry.... czy jakoś tak

No więc, po nazwie bloga już wnioskujecie o czym będę pisać.
O sobie, cholera.
Moich czarnych myślach, których nie mam gdzie przelać, moich lękach i innych pierdołach.
Niech ten blog będzie pewnym zapisem mojej walki z samą sobą... z moimi chorobami. Z moimi demonami, które wcale nie chowają się pod łóżkiem (tam za bardzo nie ma miejsca), ale we mnie. W mojej głowie. Albo w sercu, jak kto woli.
Nie będę oszukiwać - posty nie będą regularne. Będą się pojawiać tak jak mi się przytrafi wena. Raz mogę być bardzo szczęśliwa, innym razem szukam czegokolwiek ostrego by sobie otworzyć żyły.
Gdzieś z tyłu głowy tli się nadzieja, że z tego wyjdę. Trzymajcie kciuki.